#130 - W Ukrainie trwa „wojna zastępcza” Rosji z NATO. Sojusznicy PiS marionetkami Putina

Stan Wyjątkowy - Podcast autorstwa Onet - Soboty

Maski opadły. Dziś — gdy rosyjskie tanki najeżdżają Ukrainę, gdy bombardowane są miasta, gdy giną cywile — dokładnie widać, którzy politycy Europie są sojusznikami Władimira Putina. Niestety, na czele putinowskiego pochodu cyników podążają premier Węgier Viktor Orbán oraz liderka francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen — nie tak dawno obwołani przez PiS głównymi sojusznikami Polski. Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu zachodzą w głowę, jak w ogóle mogło do tego sojuszu dojść. Przecież dziś widać, że patron PiS Lech Kaczyński miał całkowitą rację, przestrzegając latami przed agresywną polityką Putina — w 2008 r. podczas ataku na Gruzję przewidział, że następna będzie Ukraina. Mimo to po dojściu do władzy w 2015 roku jego brat Jarosław Kaczyński rozpoczął intensywną współpracę z proputinowskim Orbánem, a w ostatnich miesiącach dołożył sojusz z finansową przez rosyjskie banki Le Pen. Szef PiS machnął ręką na ich wschodnie sympatię — potrzebował obojga jako sojuszników w wojnie z Unią Europejską. Podejmował Orbána oraz Le Pen w Polsce w grudniu minionego roku, już gdy miał na stole przekazane polskim władzom przez Amerykanów materiały wywiadowcze ostrzegające, że Putin zaatakuje Ukrainę. Mimo takiego gigantycznego zagrożenia, Kaczyński w najlepsze biesiadował z putinistami i zajmował się nie wojną Rosji z Ukrainą, tylko własną wojną z Unią. Co się stało, gdy doszło do ataku na Ukrainę? Pal licho, że Kaczyński na tydzień zniknął. Ważniejsze jest to, że odpór Putinowi daje ta znienawidzona przez PiS Bruksela, zaś sojusznicy PiS z Budapesztu i Paryża szukają usprawiedliwienia dla agresji. Autorzy „Stanu po Burzy” podkreślają, ze historia dzieje się na naszych oczach — i są to bolesne obrazy. Z jednej strony trwa atak Rosji na Ukrainę — i nie wiadomo, jak długo potrawa ten konflikt, ile istnień pochłonie i czym się skończy. Z drugiej strony już wiemy, że przestała istnieć jakakolwiek, nawet niewielka autonomia Białorusi. Państwo Łukaszenki to dziś moskiewska kolonia z rosyjskimi wojskami, które z terenu Białorusi atakują Ukraińców. W dodatku białoruski dyktator pod lufami rosyjskich tanków przeprowadził referendum w sprawie broni jądrowej, którego wynik jest groźny dla Polski. Referendum było rzecz jasna nieuczciwe i nielegalne, ale jego rezultat obowiązuje — Łukaszenka może rozlokować rosyjskie rakiety z ładunkami nuklearnymi na terenie Białorusi. Może być zmuszony to zrobić. Tym mocniej należy trzymać kciuki za Ukraińców, którzy dziś walczą za wolność swej ojczyzny i możliwość przystąpienia do Unii Europejskiej. Autorzy „Stanu po Burzy” pokazują, jak od niemal dwóch dekad rośnie znaczenie członkostwa w Unii dla Ukraińców, zwłaszcza młodych. Jakby nie patrzeć to lekcja dla PiS, które w członkostwie w UE dopatruje się zagrożenia dla suwerenności. Ukraińcy sądzą dokładnie odwrotnie — że członkostwo w UE zapewni im suwerenność. I płacą za to konkretną cenę — cenę krwi. W tym kontekście wszystkie wojny PiS z Unią przez ostatnie lata wydają się miałkie, krótkowzroczne i po prostu głupie. Widać wyraźnie, że atak Rosji na Ukrainę przebudził Unię. Po raz pierwszy w swej historii poza pieniędzmi i pomocą humanitarną, Bruksela wyśle w rejon konfliktu broń — i jest to rzecz jasna broń dla zaatakowanych Ukraińców. Biorąc pod uwagę, że broń na Ukrainę dostarcza także wiele krajów NATO, wniosek jest jeden. NATO i Unia wspierając Ukrainę stały się nieformalną stroną w konflikcie zbrojnym, który określany jest jako „wojna zastępcza” — w którym dwie strony starcia walczą za sobą pośrednio. Ale wojna Rosji z NATO i Unią mrozi krew w żyłach nawet jeśli jest „zastępcza”.